pełnie unikatowa. W reklamach i prospektach zwracano
uwagę na ów masywny wystający dziób, który pojawił się we wszystkich modelach tej firmy. Roboty posiadały rów- nież części uzupełniające — elektryczne ostrze tnące, któ- re za dodatkową opłatą można było zainstalować w „luksu- sowych modelach". Niebieska Niania tak właśnie była wyposażona. Ostroż- nie posuwając się do przodu, dotarła wreszcie do ogrodze- nia. Zatrzymała się i uważnie sprawdziła deski. Były cien- kie i zbutwiałe. Płot zbudowano dość dawno temu. Natar- ła swoją twardą głową na sztachety. Przeszkoda ustąpiła, rozlatując się na kawałki. Zielona Niania natychmiast uniosła się na tylnych ko- łach i wypuściła magnetyczne chwytaki. Wypełniała ją dzi- ka radość, wprost nie mogła opanować podniecenia. Go- rączka walki owładnęła nią bez reszty. Oba roboty zwarły się ze sobą i zaczęły tarzać się po ziemi, ciasno objęte chwytakami. Żaden z nich nie wy- dawał najmniejszego dźwięku, ani niebieska Niania fir- my Mecho-Products, ani mniejsza i lżejsza bladozielona Niania wyprodukowana przez Service Industries, Inc. Trwała zażarta walka. Masywny dziób usiłował dosięgnąć podwozia przeciwnika i uszkodzić delikatny system mo- toryczny. Zielona Niania próbowała przejechać ostrzem wieńczącym jej korpus po migających niespokojnie oczach wroga, których światło odcinało się wyraźnie od metalowej obudowy. Znalazła się w nieco gorszej sytu- acji, ponieważ był to model średniej klasy; drugi robot był znacznie od niej cięższy i lepiej wyposażony. Nie poddawała się jednak, walczyła z olbrzymią determinacją, niezwykle zaciekle. Roboty, pełne gniewu, bezgłośnie realizowały swoje fundamentalne zadanie, do którego każdy z nich został po- wołany już w fazie projektu. — Trudno to sobie wyobrazić — odezwała się szeptem Mary Fields, kręcąc głową. — Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło. — Jak sądzisz, czy to mogło zrobić jakieś zwierzę? — snuł domysły Tom. — Gzy w naszym sąsiedztwie ktoś trzyma duże psy? — Raczej nie. Był jeden rudy seter irlandzki, ale ci lu- dzie wyprowadzili się gdzieś na wieś. Pies należał do pana Petty'ego. Mary i Tom przyglądali się zakłopotani i zaniepokoje- ni. Niania leżała spokojnie przy drzwiach łazienki, pilnu- jąc, aby Bobby umył zęby. Zielony kadłub cały był po- wgniatany. Oko zostało zmiażdżone, szkło rozbite i potłuczone. Jednego z ramion nie dawało się już wciąg- nąć przez małe drzwiczki do środka, zwisało żałośnie z bo- ku robota, bezużyteczne ciągnęło się za nim. — Nie mieści mi się to w głowie — powtórzyła Mary. — Wezwę ekipę naprawczą i zapytam, co na ten temat są- dzą. Tom, to musiało się zdarzyć w nocy. Wtedy, gdy spa- liśmy. Pamiętasz te hałasy, które słyszałam... — Ciiiiii... — mruknął ostrzegawczo mąż.