Przeniesiona z jakiegoś innego, dalekiego
domu. Ale jego wzrok tylko omiata ściany. Zatrzymuje się dopiero na blacie stolika. Piętrzą się na nim kajety, pióra, książki, pewnie niedoczytane, karty zapisane wzdłuż i w poprzek, pokreślone, z licznymi dopiskami na marginesach. Podchodzi do okna, przez które wpadają do środka krwawoczerwone rozbłyski zachodzącego słońca. Zaciąga rolety, os- 70/86 trożnie, by nie strącić stojących za nimi pelargonii. Powoli, z wahaniem, jakby chciał poczuć całą wagę tego gestu, siada za stolikiem. Wyciąga z kieszeni świecę. Marnuje trzy zapałki, ale w końcu udaje mu się ją zapalić. Każde nadpalone drewienko wciska do kieszeni redingota. W migotliwym świetle zaczyna przeglądać papiery. Systematycznie, jakby dostała mu się w ręce kolekcja rzadkich motyli. Podnosi do oczu kartkę za kartką, potem uważnie odkłada na miejsce. Niektóre od razu, jakby je dobrze znał, w inne wgapia się minutami. Gdyby ktoś obserwował go z boku, mógłby pomyśleć, że przegląda wczorajsze gazety. Ale jego dłonie drżą. Oczy w skupieniu rozszyfrowują zdania zapisane nerwowym, wyciągniętym pismem. Pije słowo po słowie, czuje, jak zaczynają krążyć w jego żyłach. 71/86 W nich był początek, w nich jest zapisany kolejny krok. I koniec wszystkiego. Nie wie, ile czasu minęło. Godzina, półtorej. Musi minąć jeszcze chwila, zanim z kołowrotu zdań, które wdzierają się lawiną do jego mózgu, wyrwie go dobiegający z dołu gwizd. Zrywa się, zdmuchuje świecę, rozgrzany wosk parzy palce, kiedy upycha ją w kieszeni. Biegnie do drzwi, przekręca klucz. Dopiero gdy jest w połowie schodów, uspokaja rytm kroków. Na dole konsjerż rozmawia z niewysokim mężczyzną w czarnym fraku, czarnej kamizelce i koszuli z wysokim kołnierzem. Tylko żółte rękawiczki i złocona gałka laski rozjaśniają monotonię jego stroju. Mija ich bez słowa, ale nie jest pewien, czy nie słyszeli łomotu jego serca. Jeszcze dociera 72/86 do niego ciche: – Kto to? – I odpowiedź: – Nikt. Stary konsjerż potrafi przekonująco kłamać.