guwernantka owinęła go sobie wokół palca.
Odchrząknął. - Skoro mnie tak prosisz, kuzynko, chętnie pomogę. Ciotka Fiona wpadła w zachwyt, co go ogromnie zirytowało. Był jednak gotów znosić wszelkie męki, gdyż bogini usiadła obok niego na sofie i po raz pierwszy od trzech dni mógł spędzić ponad godzinę w jej towarzystwie. Z opóźnieniem dotarło do niego, że jeśli chce widywać ją częściej, musi jedynie więcej czasu przebywać z Rose i niestety z Fioną. Lecz już po półgodzinie zaczął marzyć o końcu świata. - Skreśl go z listy - polecił. - Ale lord Hannenfeld szuka żony od dwóch lat - zaprotestowała Alexandra. - Hannenfeld popierał rozmowy pokojowe z Bonapartem, więc nie chcę go widzieć w swoim domu! - Och, ten wstrętny Bonaparte! - wybuchnęła Fiona, biorąc następne ciastko z tacy. - Gdybyśmy zawarli z nim pokój, może kuzyn James nadal by żył. Lekka irytacja przerodziła się w gniew. - A co, do diabła!... - Milordzie - skarciła go Alexandra. Nadal przeszywał ciotkę wzrokiem. - Nie masz prawa... Panna Gallant położyła ciepłą dłoń na jego zaciśniętej pięści. - Skoro lord Kilcairn mówi, że lord Hannenfeld jest tu niemile widziany, to go nie zaprosimy - oświadczyła. Nie pamiętał, żeby komuś zależało na jego dobrym samopoczuciu. Uścisnął jej rękę i szybko zabrał dłoń. Niech zatęskni za dłuższym kontaktem, tak jak on. - Dobrze - powiedział spokojniejszym tonem. - Zresztą i tak nie możemy zaprosić Hannenfelda i Wellingtona na to samo przyjęcie. - Wellingtona? - wykrztusiła Rose. - Myślisz, że przyjdzie? - Tak sądzę. Bardzo lubi moje porto. Posłałem mu butelkę wraz z zaproszeniem. Alexandra spojrzała na niego z ukosa. Po jej wargach przebiegł uśmiech. - To podstęp, nie sądzi pan? - Chcemy, żeby przyjęcie Rosę było niezapomniane, prawda? - Och, zapisz jego nazwisko, Lex - ponagliła ją dziewczyna. - Jesteś dobrym chłopcem, Lucienie. Uniósł brew. - Pozwolę sobie być innego zdania, ciociu. Panna Gallant chrząknęła znacząco. - Waham się, czy o tym wspomnieć, ale zauważyłam brak kobiet na liście gości. Pani Delacroix spiorunowała ją wzrokiem. - To przyjęcie Rose. Lucien miał na końcu języka taką samą odpowiedź, ale nie zamierzał popierać ciotki. - Chyba znalazłbym kilka w wieku Rose - powiedział niechętnie. - Myślałam, że woli pan dojrzalsze damy. - Owszem. - Uśmiechnął się i zobaczył, że na policzkach Alexandry wykwita uroczy rumieniec. - Coś mi się przypomniało - wtrąciła Fiona, poprawiając rękaw córki. - Skończyłaś już „Raj utracony”, moja droga? Wiem, że ci się podobał. Rosę potrząsnęła głową. - Nie, mamo. To bardzo trudna... - Trudno się z nią rozstać, prawda, kochanie? - Nachyliła się i poklepała siostrzeńca po kolanie. - Powtarzam jej przez cały czas: „Rosę, nie masz czasu na czytanie”, ale ona się upiera. - Lubisz Miltona? - zapytał Lucien, nawet nie próbując ukryć niedowierzania. - O, tak... Jest bardzo... poetycki. - Cóż, pewnie masz rację. - No, no, później możecie sobie rozmawiać o literaturze. Ja sama nie mam do niej cierpliwości.